Żad­na noc nie może być aż tak czar­na, żeby nig­dzie nie można było od­szu­kać choć jed­nej gwiaz­dy. Pus­ty­nia też nie może być aż tak bez­nadziej­na, żeby nie można było od­kryć oazy. Pogódź się z życiem, ta­kim ja­kie ono jest. Zaw­sze gdzieś cze­ka ja­kaś mała ra­dość. Is­tnieją kwiaty, które kwitną na­wet w zimie.

poniedziałek, 3 marca 2014

" 3 migdały "





12 lutego to dzień przyjęcia Dawidka na oddział laryngologii w celu sunięcia tych nieszczęsnych migdałków które już od bardzo dawna dawały o sobie znać…

Ciągłe infekcje, anginy były na porządku dziennym.

Nie wiem jakim cudem udało nam się przetrwać miesiąc bez antybiotyku ( to był warunek wykonania zabiegu).

Pewnie pomocne było odizolowanie Dawidka od rodzeństwa które co rusz miało jakieś przeziębienie, katar itp. oraz smarowanie migdałków ( bocznych) fioletem który zdecydowanie dezynfekował wszystkie bakterie i zarazki.

Początkowo pędzlowaliśmy je dwa razy dziennie póki Dawid miał anginę, później wystarczyło już tylko raz na dobę.

Swoją drogą wyobrażacie sobie jakiegoś 5 latka który  mimo lekkich fochów dzielnie otwierał buźkę i pozwalał smarować migdałki ???

Nie wiem czy ja bym dala radę. Sam odruch wymiotny by mnie do tego zniechęcał.

Owszem i Dawid chyba z trzy razy zwymiotował ale co to jest trzy razy jeżeli smarowaliśmy te migdałki przez równy miesiąc.

Zuch chłopak.

W dniu przyjęcia do szpitala prócz porannego pobrania krwi i założenia wenflonu nic innego się nie działo.

Dawid zadowolony bawił się na świetlicy z dziećmi.

Następnego dnia miał zabieg.

Od rana był spokojny jednak kiedy już przebraliśmy się w „specjale szaty”  mimo iż tłumaczyłam mu, że nic nie będzie czuł i nie będzie go bolało to usuwanie tych migdałków zauważyłam przerażenie w jego oczkach.



Ale kolejny raz okazał się twardzielem… nie rozpłakał się.

A jak już dostał „głupiego Jasia” był przezabawny.

Po około minucie ze smutnej minki zrobiła się MEGA zadowolona, uśmiechnięta, uśmiech od ucha do ucha .

Dawid zadowolony i uśmiechnięty a ja przerażona, że z ledwością opanowałam łzy aby tego nie widział.

Nie było go jakieś półtora godziny a dla mnie była to cała wieczność.

Ledwie zamknęły się drzwi z bloku operacyjnego a ja wybuchnę łam potwornym płaczem.

To był rutynowy zabieg który nie miał na celu ratowania życia ( choć wiadomo, że każdy zabieg niesie za sobą jakieś ryzyko)  i trwał zaledwie półtora godziny a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.

Strach, rozpacz, przerażenie nie opuszczały mnie na krok.

Nie wyobrażam sobie rodziców których dziecko jest na takim bloku operacyjnym ale operacja ma na celu ratowanie jego i oni tak czekają w niepewności i strachu przez wiele godzin…

MASAKRA!!!!

Dawid wrócił z boku już wybudzony.

Po dwóch godzinach miał zacząć pić.

Musiał wypić 4 kubki herbaty lub wody mineralnej.

Jednak to wydawało się niewykonalne ponieważ zaraz po powrocie na salę Dawid nawet nie potrafił śliny przełknąć.

Płakał potwornie a mnie serce pękało.

Po dwóch godzinach nie było mowy aby umiał cokolwiek przełknąć.

Sama ślina sprawiała tyle bólu, że niemal podskakiwał jak ją przełykał.
O piciu nie było mowy.

Gardło jeszcze bardziej zostało podrażnione bo Dawid zwymiotował dwie olbrzymi „kałuże” krwi na widok których mało nie zemdlałam.

Nie, nie nie z powodu tego, że nie lubię widoku krwi, ale przestraszyłam się nie na żarty widząc tak ogromną ilość krwi która po prostu wylatuje sobie z buźki mojego synka.

Nic złego jednak się nie stało a Dawidek miał prawo wymiotować krwią – tak powiedziała pielęgniarka.

Więc odetchnęłam z ulgą, jednak w dalszym ciągu problemem było picie bo Dawid absolutnie nie chciał i nie był w stanie niczego się napić.



Nie mogąc już patrzeć na jego cierpienie poprosiłam aby mu dali coś przeciwbólowego.

Zadziałało… Dawid zaczął pomalutku po łyżeczkach pić i przestał w końcu płakać.

Nawet na tablecie pograł.

Jeden z czterech kubków wypił ku mojemu zadowoleniu, jednak radość nie trwała za długo….

Po 15 minutach od wypicia jednak wszystko zwymiotował i znów powrócił ból gardła.

Dostał kroplówkę aby się nie odwodnić.

Żeby tego było mało zaczął się skarżyć ,że ciężko mu się oddycha ( a przy jego astmie to trzeba być czujnym bo różnie bywa).

Jednak lekarka totalnie to zbagatelizowała.

Owszem przyszła ale nawet go nie osłuchała.

Tylko spojrzała na niego i powiedziała, że nie ma duszności bo nie świszczy.

Nawet jakby świszczał to nie było mowy aby to usłyszała bo na Sali było pięcioro dzieci plus pięcioro rodziców i każde z dzieci grało na tabletach czy telefonach- szum i wrzawa niesamowita.

Byłam wściekła ale postanowiłam poczekać .

Po godzinie podałam małemu kolejną dawkę wziewu ale nadal się skarżył.

Po godzinie jednak zasnął więc miałam nadzieję, że jak się porządnie wyśpi dolegliwości minął.



Noc była ciężka.

Dawid co chwilkę się budził i płakał, że go boli nawet przez sen jęczał i ciągle się kręcił.

Rano było nieco lepiej.

Troszkę wypił i zjadł kilka łyżek płatków na mleku.

Ja między czasie musiałam pojechać na badania krwi ponieważ to był piątek a w poniedziałek miałam wizytę u lekarza odnośnie mojego leczenia.

Na ten moment do Dawida przyjechał mój tata ponieważ Mirek nie mógł bo był z dziewczynami a mama musiała również zostać w domu bo moja babcia właśnie w tym czasie była u rodziców.

Spokojnie zdążyłam na wizytę lekarską po której mogliśmy wyjść do domu.

Ależ byłam szczęśliwa.

Od środy prawie nie zmrużyłam oka- siedzenie na plastikowym krzesełku dało nie źle w kość nie tyle moim plecom co czterem literom.

Na łóżku z Dawidem za bardzo też nie było jak się położyć ponieważ zostało mu przydzielone malutkie łóżeczko…..
Dawid jednak wyjściem do domu  jakoś specjalnie się nie cieszył, bo właśnie świetnie zaczął się bawić z dzieciakami na świetlicy.

Rekonwalescencja jednak jeszcze trwała dobrych kilka dni ale z każdym kolejnym było coraz to lepiej.

Mam nadzieję, że teraz jak już pozbyliśmy się tych „ dziadów” skończą się te jego nieustanne choroby.

Ps.
Na bloku operacyjnym był tak dzielny, że w nagrodę dostał niesamowity dyplom z którego był bardzo dumny.