Wczoraj
przeżyłam chwile grozy.
Dawid ok.
godziny 23 zaczął potwornie kaszleć.
Od dwóch
tygodni do dnia dzisiejszego jest ciągle na antybiotyku ponieważ miał zapalenie
oskrzeli i oczywiście cholerne zaostrzenie astmy oskrzelowej ( duszności takie,
że nie jeden dorosły nie dał by rady).
Kaszel
spowodował wymioty.
Krwawe
wymioty.
Żywo,
czerwona krew wywołała u mnie wewnętrzną panikę.
Tym
bardziej, że tej krwi nie było tak troszeczkę ale za każdym razem jak odpluwał to
pojawiała się krew.
Przy tych
krwawych wymiotach temperatura 39,6.
Byłam
przerażona- serce mi pękało ze strachu o niego.
Pierwsza
myśl oczywiście wezwać pogotowie.
Ale
zwymiotował co miał zwymiotować i przestał.
Dostał zaraz
lek przeciwgorączkowy i wydawało się, że jest lepiej bo temperatura zaczęła
spadać.
Zastanawiałam
się z czego może być ta krew i nagle oświeciło mnie.
Natychmiast
zajrzałam do buzi Dawidzia, podejrzewając już winowajcę.
Nie
pomyliłam się…. Krwawiły te jego nieszczęsne migdały.
Pierwszy
termin zabiegu przycięcia migdałów mieliśmy na listopad 2014 roku
????!!!!! Chyba jakaś pomyłka???
Ale dzięki
pomocy Pawła i jego mamy, która jest laryngologiem dziecięcym udało się
przyśpieszyć termin zabiegu na 12 luty 2014.
Za co
serdecznie dziękujemy.
Jednak do
lutego jeszcze trochę czasu zostało a migdały małego są w naprawdę kiepskim
stanie.
Nawet pani
doktor z pogotowia na które mimo wszystko pojechałam wczoraj w nocy ( dokładnie
o północy) przeraziła się jak je zobaczyła.
Musiałam to
sprawdzić- mimo, iż Dawid wyglądał już lepiej ja nie mogłam tego zbagatelizować
i poczekać do rana.
Musiałam
usłyszeć od lekarza, że to na pewno krwawienie z migdałów a nie z czegoś innego
bardziej poważnego.
Okazało się,
że nie widać już było źródła krwawienia więc można było się już trochę
uspokoić.
Niestety po
za uspokojeniem słownym nie otrzymaliśmy żadnej innej pomocy.
Żadnych
nowych leków- ma brać nadal ten sam antybiotyk.
Tylko
problem w tym, że mnie się wydaje, że ten antybiotyk nie działa już.
Na moje oko
migdały są na chwilę obecną bardzo zainfekowane.
Są ogromne, podziurawione,
i przekrwione.
Na domiar
złego dziś od rana wróciły cholerne duszności i Dawid cały dzień skarżył się,
że mu się ciężko oddycha i prosił co chwilkę o inhalacje.
Jednak tak
często jak on ich potrzebował nie można było ich robić.
Przykładowo
zrobił inhalacje już z podwójnej dawki i było ok. jednak za godzinę prosił o
kolejną inhalację której niestety nie mogłam mu już zrobić.
Za mało czasu minęło od poprzedniej.
Potwornie patrzy się na dziecko które tak cierpi a nie potrafimy mu ulżyć.
Do tego
przez cały dzień gorączkował prawie do 40 stopni.
Temperatura
spadała po podaniu leków przeciwgorączkowych ale jak tylko przestawały działać
natychmiast wzrastała.
Wieczorkiem
znów mocno kaszlał i niestety znów zaczął wymiotować.
Wymiotować
między innymi krwią.
Jestem
przerażona.
Mam już
serdecznie dość tego cholernego roku.
Ciągle coś
się dzieje, ciągle jakieś problemy i zmartwienia.
Z jednymi
się człowiek upora a tu już kolejne stoją w kolejce.
Czy to się w
końcu kiedyś skończy????
Czy w końcu
zaznam spokoju???
Psychicznego
spokoju???
Z
niecierpliwieniem czekam na jutrzejszą wizytę naszej pani doktor.
Mam nadzieję,
że coś zaradzi i jakoś ulży Dawidkowi.
Obawiam się
tylko, żeby nie skończyło się to szpitalem bo sytuacja wygląda naprawdę źle.
Chyba
poproszę o zastrzyki bo ileż idzie łykać antybiotyki???
W końcu żołądek
mu siądzie i taki będzie finał.
Żal mi go
jak nie wiem bo perspektywa zastrzyków wcale mu się nie uśmiecha ale moim
zdaniem w takim stanie nie ma wyjścia.
Tym
bardziej, że tak jak zawsze pięknie łykał wszystkie leki tak teraz jest codziennie
cyrk na kółkach.
Płacze przy
tym, kaszle w konsekwencji z płaczu i kaszlu zaczyna wymiotować i leki lądują w
klozecie.
Jedyny pozytyw tego dnia to chwilka kiedy Dawidek trochę lepiej się czuł i ozdabiał pierniczki które sam piekł już jakiś czas temu a które już ładnie zmiękły.
W którymś z kolejnych postów pochwalę się jego i naszym dziełem :)