12 lutego to
dzień przyjęcia Dawidka na oddział laryngologii w celu sunięcia tych
nieszczęsnych migdałków które już od bardzo dawna dawały o sobie znać…
Ciągłe
infekcje, anginy były na porządku dziennym.
Nie wiem
jakim cudem udało nam się przetrwać miesiąc bez antybiotyku ( to był warunek
wykonania zabiegu).
Pewnie
pomocne było odizolowanie Dawidka od rodzeństwa które co rusz miało jakieś
przeziębienie, katar itp. oraz smarowanie migdałków ( bocznych) fioletem który
zdecydowanie dezynfekował wszystkie bakterie i zarazki.
Początkowo
pędzlowaliśmy je dwa razy dziennie póki Dawid miał anginę, później wystarczyło
już tylko raz na dobę.
Swoją drogą
wyobrażacie sobie jakiegoś 5 latka który
mimo lekkich fochów dzielnie otwierał buźkę i pozwalał smarować migdałki
???
Nie wiem czy
ja bym dala radę. Sam odruch wymiotny by mnie do tego zniechęcał.
Owszem i
Dawid chyba z trzy razy zwymiotował ale co to jest trzy razy jeżeli
smarowaliśmy te migdałki przez równy miesiąc.
Zuch
chłopak.
W dniu
przyjęcia do szpitala prócz porannego pobrania krwi i założenia wenflonu nic
innego się nie działo.
Dawid
zadowolony bawił się na świetlicy z dziećmi.
Następnego
dnia miał zabieg.
Od rana był
spokojny jednak kiedy już przebraliśmy się w „specjale szaty” mimo iż tłumaczyłam mu, że nic nie będzie czuł
i nie będzie go bolało to usuwanie tych migdałków zauważyłam przerażenie w jego
oczkach.
Ale kolejny
raz okazał się twardzielem… nie rozpłakał się.
A jak już
dostał „głupiego Jasia” był przezabawny.
Po około
minucie ze smutnej minki zrobiła się MEGA zadowolona, uśmiechnięta, uśmiech od
ucha do ucha .
Dawid zadowolony
i uśmiechnięty a ja przerażona, że z ledwością opanowałam łzy aby tego nie
widział.
Nie było go
jakieś półtora godziny a dla mnie była to cała wieczność.
Ledwie
zamknęły się drzwi z bloku operacyjnego a ja wybuchnę łam potwornym płaczem.
To był
rutynowy zabieg który nie miał na celu ratowania życia ( choć wiadomo, że każdy
zabieg niesie za sobą jakieś ryzyko) i
trwał zaledwie półtora godziny a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Strach,
rozpacz, przerażenie nie opuszczały mnie na krok.
Nie
wyobrażam sobie rodziców których dziecko jest na takim bloku operacyjnym ale
operacja ma na celu ratowanie jego i oni tak czekają w niepewności i strachu
przez wiele godzin…
MASAKRA!!!!
Dawid wrócił
z boku już wybudzony.
Po dwóch
godzinach miał zacząć pić.
Musiał wypić
4 kubki herbaty lub wody mineralnej.
Jednak to
wydawało się niewykonalne ponieważ zaraz po powrocie na salę Dawid nawet nie
potrafił śliny przełknąć.
Płakał
potwornie a mnie serce pękało.
Po dwóch
godzinach nie było mowy aby umiał cokolwiek przełknąć.
Sama ślina sprawiała tyle bólu, że niemal podskakiwał jak ją przełykał.
O piciu nie było
mowy.
Gardło
jeszcze bardziej zostało podrażnione bo Dawid zwymiotował dwie olbrzymi „kałuże”
krwi na widok których mało nie zemdlałam.
Nie, nie nie
z powodu tego, że nie lubię widoku krwi, ale przestraszyłam się nie na żarty
widząc tak ogromną ilość krwi która po prostu wylatuje sobie z buźki mojego
synka.
Nic złego
jednak się nie stało a Dawidek miał prawo wymiotować krwią – tak powiedziała
pielęgniarka.
Więc
odetchnęłam z ulgą, jednak w dalszym ciągu problemem było picie bo Dawid
absolutnie nie chciał i nie był w stanie niczego się napić.
Nie mogąc
już patrzeć na jego cierpienie poprosiłam aby mu dali coś przeciwbólowego.
Zadziałało…
Dawid zaczął pomalutku po łyżeczkach pić i przestał w końcu płakać.
Nawet na
tablecie pograł.
Jeden z
czterech kubków wypił ku mojemu zadowoleniu, jednak radość nie trwała za długo….
Po 15
minutach od wypicia jednak wszystko zwymiotował i znów powrócił ból gardła.
Dostał
kroplówkę aby się nie odwodnić.
Żeby tego
było mało zaczął się skarżyć ,że ciężko mu się oddycha ( a przy jego astmie to
trzeba być czujnym bo różnie bywa).
Jednak
lekarka totalnie to zbagatelizowała.
Owszem
przyszła ale nawet go nie osłuchała.
Tylko
spojrzała na niego i powiedziała, że nie ma duszności bo nie świszczy.
Nawet jakby
świszczał to nie było mowy aby to usłyszała bo na Sali było pięcioro dzieci
plus pięcioro rodziców i każde z dzieci grało na tabletach czy telefonach- szum
i wrzawa niesamowita.
Byłam wściekła
ale postanowiłam poczekać .
Po godzinie
podałam małemu kolejną dawkę wziewu ale nadal się skarżył.
Po godzinie
jednak zasnął więc miałam nadzieję, że jak się porządnie wyśpi dolegliwości
minął.
Noc była
ciężka.
Dawid co
chwilkę się budził i płakał, że go boli nawet przez sen jęczał i ciągle się
kręcił.
Rano było
nieco lepiej.
Troszkę
wypił i zjadł kilka łyżek płatków na mleku.
Ja między
czasie musiałam pojechać na badania krwi ponieważ to był piątek a w
poniedziałek miałam wizytę u lekarza odnośnie mojego leczenia.
Na ten
moment do Dawida przyjechał mój tata ponieważ Mirek nie mógł bo był z
dziewczynami a mama musiała również zostać w domu bo moja babcia właśnie w tym
czasie była u rodziców.
Spokojnie
zdążyłam na wizytę lekarską po której mogliśmy wyjść do domu.
Ależ byłam
szczęśliwa.
Od środy
prawie nie zmrużyłam oka- siedzenie na plastikowym krzesełku dało nie źle w
kość nie tyle moim plecom co czterem literom.
Na łóżku z
Dawidem za bardzo też nie było jak się położyć ponieważ zostało mu przydzielone
malutkie łóżeczko…..
Dawid jednak
wyjściem do domu jakoś specjalnie się
nie cieszył, bo właśnie świetnie zaczął się bawić z dzieciakami na świetlicy.
Rekonwalescencja
jednak jeszcze trwała dobrych kilka dni ale z każdym kolejnym było coraz to
lepiej.
Mam
nadzieję, że teraz jak już pozbyliśmy się tych „ dziadów” skończą się te jego
nieustanne choroby.
Ps.
Na bloku operacyjnym był tak dzielny, że w nagrodę
dostał niesamowity dyplom z którego był bardzo dumny.