Nie wielu z
moich znajomych jak również Was drodzy
czytelnicy wie, że choruję na HCV.
Cóż to te
HCV???
HCV to
wirusowe zapalenie wątroby typu c a
najprościej mówiąc jest to żółtaczka wszczepienna.
O chorobie
dowiedziałam się w 2008 rok, zupełnie przypadkiem (jak większość chorych).
Oddałam
honorowo krew dla pewnego starszego pana którego lekarze nie chcieli zoperować
dopóki ktoś nie odda na „jego konto” krwi z jego grupy.
Bez wahania
i większego zastanowienia postanowiłam pomóc.
Kiedyś
również potrzebowałam krwi, zresztą Julka również i dzięki czyjejś hojności
mogłyśmy ją dostać.
Pomyślałam,
że jest to fantastyczny moment aby spłacić dług….
Pojechałam,
oddałam, wróciłam do domu i zupełnie zapomniałam o tym.
Po ok. 2
tygodniach dostałam wezwanie do punktu krwiodawstwa w Katowicach.
Wiedziałam,
że to nie jest dobry znak ponieważ mój tata już od ponad 30 lat oddaje honorowo
krew i nigdy takiego wezwania nie dostał.
Pojechałam z
duszą na dłoni.
Usłyszałam,
że jestem chora na WZW C i mam jak najszybciej udać się do poradni
hepatologicznej i rozpocząć leczenie ponieważ tu już zaraz jak nie zacznę
leczenia będzie rak albo marskość wątroby.
Lekarka nie
potrzebnie narobiła takiej paniki i mnie śmiertelnie nastraszyła no ale na
tamten moment o tym nie wiedziałam.
Wyszłam z
gabinetu i zupełnie w świecie rozpłakałam się jak małe dziecko.
Tego co
usłyszałam zupełnie się nie spodziewałam.
Wiedziałam,
że coś jest nie tak ale nie sądziłam, że sprawa jest tak poważna.
Po powrocie
do domu zaczęło się szukanie informacji o wirusie w Internecie.
Teraz to
chyba dość modne i większość z nas poszukuje wszystkiego co go interesuje w
sieci.
Informacje
jakie znalazłam były niejednoznaczne.
Jedne
przeczyły drugim.
Jedno, jedyne
co się powtarzało we wszystkich artykułach to fakt, że HCV to cichy zabójca.
Dlaczego
zabójca??? I dlaczego cichy????
A dlatego,
że przez wiele, wiele lat nie daje kompletnie żadnych objawów a konsekwentnie
niszczy naszą wątrobę.
A jak już
daje objawy to są one zupełnie nie związane z wątrobą dlatego tak trudno zdiagnozować
tą chorobę bez specjalistycznych badań.
Nie wszyscy
mają to „szczęście” dowiedzieć się o chorobie w odpowiednio wczesnym czasie
kiedy to można jeszcze próbować zwalczyć wirusa.
Kiedyś
choroba ta była nieuleczalna- dziś na szczęście są leki dzięki którym można
podjąć walkę z wirusem i ją wygrać.
Nie każdy
jednak ma to szczęście przezwyciężyć
wirus.
Chorobę
wykryto u mnie jak już pisałam w 2008 roku.
Terapię ( leczenie) zaczęłam po roku od wykrycia
choroby –niestety jest to bardzo kosztowna terapia i trzeba swoje odstać w
kolejce.
Przed
podaniem leków musiałam również przejść mnóstwo różnorakich badań.
Jednym z
takich badań była biopsja wątroby.
Okropne
badanie które wspominam bardzo źle.
Trzy dniowy
pobyt w szpitalu to najmniejszy problem.
Badanie
polegało na wprowadzeniu długiejjjjjjjjjj „igły” pod kontrolą USG do wątroby i
pobrania wycinka do badania.
Badanie
potwornie nie przyjemne.
Niby mnie
miejscowo znieczulono ale mimo wszystko bolało jak diabli.
Ponadto
lekarka przeprowadzająca badanie chyba nie do końca wiedziała co robi i wydaje
mi się że zbyt dużego doświadczenia w tego typu badaniach nie miała.
Przy
pobieraniu wycinka podrażniła mi nawet nie do końca wiem co ( nie pamiętam) ale
chyba jakieś nerwy które spowodowały potworne problemy z oddychaniem.
Każdy oddech
sprawiał ogromny ból, nie byłam w stanie odwrócić się….
No ale jakoś
przeżyłam to nieszczęsne badanie i wyszłam do domu.
Na wyniki
musiałam oczywiście czekać- nie pamiętam już czy dwa czy cztery tygodnie.
Na kolejnej
wizycie u mojej pani doktor hepatolog dowiedziałam się, że wyniki nie są
najgorsze ale nie są też dobre.
Stopień zwłóknienia
wątroby jest oceniany w 4 punktowej skali.
Gdzie 4 to
wynik już bardzo zły.
Mój stopień
zwłóknienia to 2 ( na tamten moment).
Pani doktor
powiedziała, że myślała, że będzie lepiej i ten stopień będzie co najwyżej 1.
Aby do
takich zmian doszło potrzeba co najmniej 20 lat.
I wtedy
wszystko stało się jasne.
W roku 1989
byłam operowana na serce.
Oczywiście
przy takiej operacji niezbędne były transfuzje krwi.
I właśnie
podczas jednej ( lub kilku ??? ) z takich transfuzji zostałam
najprawdopodobniej
„ poczęstowana” wirusem.
Na tamten moment
nie badano honorowych dawców krwi pod kontem HCV ponieważ nie znano jeszcze
tego wirusa.
Dlatego nie mogę
mieć żadnych pretensji do ówczesnej służby zdrowia jak również ubiegać się o
jakieś zadość uczynienie.
Choć gdyby
wysłuchali ogromnych próśb mojego taty który koniecznie chciał oddać mi swoją krew dziś byłabym zdrowa….
Jednak nie
chcieli o tym słyszeć twierdząc, że dziecko tak zasłużonego dawcy krwi dostanie
krew i absolutnie tata nie musi jej oddawać.
W miejscu w
którym uratowano mi życie bo bez wątpienia moja operacja była ratującą życie (
jeszcze miesiąc bez niej a nie pisałabym dziś Wam o tym wszystkim…. )
zafundowano mi tak poważną i jeszcze do niedawna śmiertelną chorobę.
Na dzień
dzisiejszy jestem chora już 25 lat o chorobie wiem od niecałych 5 lat.
Na przełomie
roku 2009/2010 przeszłam pierwszą terapię ( leczenie ).
Początkowo
całe leczenie miało trwać 48 tygodni jednak moje wyniki były zadowalające i już
po miesiącu stosowania interferonu i rybawiryny wirus nie był wykrywalny w
mojej krwi.
Ucieszyłam
się ogromnie bo istniała mała szansa, że dzięki tak fantastycznemu zareagowaniu
organizmu na podawane leki terapię będzie można skrócić do 24 tygodni.
Było to dość
istotne dla mnie ponieważ leczenie to niesie za sobą potworne skutki uboczne.
Czułam się
fatalnie.
Byłam
osłabiona, rozdrażniona, swędziała mnie skóra, miałam potwornie suchy kaszel
który męczył mnie okropnie, niesamowicie wypadały mi włosy ( straciłam co
najmniej jedną trzecią ich objętości jak nie więcej), straciłam apetyt,
schudłam, miałam nudności i wymioty, zaczęłam mieć problemy ze spaniem,
koncentracją, niejednokrotnie podczas rozmowy brakowało mi słów ( w jednej
chwili zapominałam podstawowe słowa), rewolucja działa się w moich wynikach
krwi (które miałam co miesiąc robione z powodu ryzyka poważnego spadku między
innymi płytek krwi i nie tylko ), zdarzyło się, że idąc ze sklepu z zakupami w
jednej chwili traciłam równowagę, robiło mi się słabo i najprościej w świecie
upadałam…
Także ujemny
wynik po bodajże 12 tygodniach leczenia był jak wygrana w totka.
To dzięki
temu pięknemu minusikowi zdecydowano, że moje leczenie zostaje skrócone do 24
tygodni.
JUPIIII
!!!!!
Byłam prze szczęśliwa.
Nadszedł
ostatni dzień przyjmowania leków- później już tylko dla formalności badanie
krwi i jestem wolna od tego świństwa pomyślałam.
Na wyniki
trzeba było czekać miesiąc.
Przyszły i pokazały po raz kolejny cudowny minusik-
w moim organizmie po raz kolejny nie wykryto wirusa.
To był
cudowny dzień.
Jednak całkowite
rozstrzygnięcie miało nastąpić dopiero po pół roku od zakończenia terapii.
Dopiero
wtedy jeżeli będzie ujemny wynik można mówić o wyleczeniu.
Pomyślałam…
pikuś- przecież już od kilku miesięcy mam ciągle ujemny wynik więc i tym razem
nie może być inaczej.
Jednak po
półrocznych badaniach okazało się, że wirus jest dość podstępny i nie ma
zamiaru tak szybko mnie opuścić….
Moja radość
była przedwczesna- badania pokazały dodatni wynik.
Byłam
załamana- był to jeden z kilku najgorszych dni w moim życiu.
Po tak
wyczerpującej i „morderczej” terapii wirus nadal siał spustoszenie w mojej
wątrobie.
Myślałam, że
to już koniec…, że nic nie można już zrobić.
Okazało się,
że mogę podjąć kolejną próbę terapii jednak moja pani doktor bez większych
złudzeń powiedziała mi, że jej zdaniem ( a jest jednym z najlepszych
hepatologów na Śląsku ) terapia dwu lekowa będzie w moim przypadku nieskuteczna
i lepiej abym do niej nie podchodziła bo może się okazać, że jak za jakiś czas
dopuszczą do leczenia nowy lek do terapii trój lekowej to mój organizm uodporni
się już na dwa dotychczasowe leki i wtedy już nic nie da się zrobić bo nowy lek
jest skuteczny tylko w połączeniu z dwoma pozostałymi lekami.
Jednak na
kolejny lek trzeba było poczekać ponieważ był on dopiero w fazie badań klinicznych.
Zgodziłam
się wziąć udział w badaniach klinicznych z nadzieją, że szybciej dostanę nowy
lek co zwiększy moje szanse na wyleczenie.
Jednak i to
nie było takie proste ponieważ akurat w tamtym momencie był program do badań
klinicznych ale dla osób które nie były wcześniej leczone a ja już przecież
miałam za sobą jedną nieudaną próbę leczenia.
Zostałam
wpisana na listę pani doktor i nie pozostało nic innego jak czekać aż taki
program powstanie dla osób u których nastąpił nawrót.
Czekałam,
czekałam ale nic się nie działo.
Program nie
powstał.
W 2013 roku
nowy lek został zaakceptowany i ruszyła terapia trój lekowa jednak wtedy
okazało się, że jestem w ciąży co oczywiście dyskwalifikowało mnie do leczenia.
Teraz prawie
6 miesięcy po porodzie przystąpiłam do kolejnej próby zwalczenia choroby.
Mam ogromną
nadzieję, że tym razem mi się uda.
Tym
bardziej, że statystyki są obiecujące jeżeli chodzi o terapię trój lekową.
Wczoraj
wzięłam pierwszy zastrzyk z interferonu, który będę przyjmować raz w tygodniu.
Do tego doszła znana mi już z poprzedniego leczenia rybawiryna w dawce 2
tabletki rano i 3 tabletki wieczorem no i nowy specyfik dzięki któremu mam
większe szanse na wyleczenie INCIVO w dawce 3 tabletki rano i 3 tabletki
wieczorem.
Istotną
rzeczą przed zażyciem INCIVO jest zjedzenie bardzo tłustego posiłku ponieważ
wtedy lek lepiej się wchłania i jest skuteczniejszy.
Więc aby
zwiększyć swoje szanse zrobiłam dziś smalec który będę jeść przed każdym
zażyciem leków- choć nie bardzo za nim przepadam wiem, że czasem trzeba się
zmusić dla dobra sprawy.
Nie mogę też
jeść między innymi żadnych owoców cytrusowych jak również pić soków z cytrusów
ponieważ wtedy lek po prostu nie działa.
Mam
nadzieje, że tym razem skutki uboczne leczenia nie będą tak uciążliwe i tak
wyczerpujące.
Choć wczorajszy
zastrzyk z interferonu nie napawa optymizmem ponieważ znów mam po nim objawy
grypowe- bolą mnie niemiłosiernie wszystkie mięśnie, czuję się jak wypluta guma
i w nocy gorączkowałam do prawie 41 stopni.
Na szczęście
te objawy utrzymują się co najwyżej 2/3 dni więc spoko dam radę…. Do następnego
zastrzyku…..
Z tego miejsca
zachęcam was kochani do przebadania się na obecność HCV. Niestety badanie to
nie jest refundowane dlatego lekarze go nie zlecają.
Koszt
takiego badania to ok. 30 zł.
Warto
poświęcić te parę złotych aby mieć pewność, że jest się zdrowym lub odpowiednio
wcześniej wykryć wirusa ( im szybciej wykryty tym większe szanse na pozbycie
się go).
To może
dotyczyć każdego z Was.
Aby zarazić się
WZW C potrzebna jest krew także jeżeli często przebywaliście w szpitalach,
mieliście transfuzje krwi, byliście dializowani , tatuowani, chodziliście do
kosmetyczki, dentysty to koniecznie zróbcie badania, nawet zwykła wizyta u fryzjera może nieść za sobą ryzyko.
Mogliście
tak jak ja paść „ofiarą” tego wirusa jak i niedbalstwa ze strony sterylizacji
narzędzi przez służbę zdrowia…
A teraz
trzymajcie mocno kciuki za mnie bo czeka mnie 48 trudnych tygodni po których
mam nadzieję, że zobaczę upragniony MINUS!!!!!!! Pozbędę się wirusa a moja
wątroba w końcu zacznie się regenerować i normalnie pracować….. a ja poczuję
się w końcu dobrze…..
A tu możecie trochę poczytać o WZW C:
2.
3.
Witam mam chorą wątrobe już od roku 2001 kiedy operowano mi kręgosłup leczę się w szpitalu zakaźnym w chorzowie o WZW można się również szybko dowiedzieć robiąc w czasie ciąży krew na HBS mój niestety jest dodatni a to już świadczy o chorej wątrobie okazuje się że dostałam plusika przy podawaniu transfuzji podczas operacji w 2001 roku ,moje wyniki wątroby są bardzo złe ,brat jest na lekach testowanych na wątrobe .Najgorsze jest to że WZW ma tak wielu ludzi wystarczy kropla o powierzchnie 2mm krwi i choroba przekazana.Ja nawet jak np.zatne się skórką chleba w sklepie to go kupuję bo wystarczy maleńka ranka a kolejna osoba zarazi się odemnie .mojej córeczce zrobiłam badania w 2012 roku na WZW ponieważ zaraz po urodzeniu dopłaciłam aby podali naszej córeczce leki i hormon przeciw HBS+ ORAZ HEMOGLOBINĘ .Dzięki czemu nasza córcia ma zdrową wątrobe niestety hbs+ zaraża się również drogą płuciową partner na 99% dostaje hbs+ lekarze ignorują to nie refundują badań ani na HBS jak i, WZW a to przecież chora wątroba zabija tak wielu ludzi.SABRINA S.
OdpowiedzUsuńDroga Sabrino bardzo współczuję WZW....Czy jesteś na terapii???
OdpowiedzUsuńJa również leczyłam się w Chorzowie ale moja pani doktor odeszła stamtąd a ja razem z nią i teraz leczę się w Mysłowicach.
Masz rację wystarczy bardzo nie wielka ilość krwi do zarażenia. Jeśli chodzi jednak o zakażenie partnera to jednak nie masz racji-rozmawiałam o tym z lekarką jak byłam w ciąży z ostatnim dzieckiem.Sprawa wygląda tak,że jeżeli podczas stosunku nie dojdzie do uszkodzenia tkanek a co za tym idzie krwawienia ( dlatego absolutnie nie powinno się współżyć podczas miesiączki ) to zagrożenie zakażeniem nie jest większe niż kilka procent.
To prawda, WZW C przy 25 letnim wspolzyciu z tym samym partnerm czasem nigdy nie dochodzi do zakazenia. Podobnie jest z karminiem piersiom, nie mozna w ten sposob zarazic dziecka. Chyba ze Sabrina miala na mysli zoltaczke typu B a nie C. W kazdym razie trzymam kciuki Olu za terapie i Twoje wyleczenie!
UsuńW takim razie mi przekazano złe informacje ,widzisz jak dobrze gdy ktoś Ci czasem coś podpowie ludzie często straszą na wyrost ,ja byłam na terapi testowej,ale u mnie leki miały bardzo dużo ubocznych skutków ,męczyłam się z bólami mięśni,głowy ,zawrotami głowy ,aż w końcu udało się w obecnym czasie mam komórki w stosunku uśpionym ,ale tak czy inaczej wyniki czyste u mnie nie będą już nigdy
OdpowiedzUsuń