Wzrok Julki
do ideałów nie należy.
Jednak
determinacja i walka sprawiła to w co wielu lekarzy nie wierzyło i twierdziło,
że „ Z pustego i Salomon nie naleje….”
A jednak udało się.
Siatkówki
Julki zostały przyklejona dzięki profesorowi Markowi Prostowi z Warszawy, ale o
tym już Wam pisałam.
Dokładnie
jednak nie można było określić co i jak Julka widzi.
Pewne
jednak było to, że poczucie światła ma i w jakimś stopniu widzi kontury, może
nawet twarze jednak z bardzo, bardzo bliskiej odległości.
To było
niesamowite i można mówić nawet o cudzie… szczególnie, że Julka miała/ma
retinopatię 5 stopnia co odpowiada całkowitemu odwarstwieniu/odklejeniu
siatkówek.
Jak Jula
była wyciszona, zrelaksowana potrafiła wodzić przez chwilkę na jakimś przedmiotem
który był skierowany w bardzo bliskiej odległości od jej twarzy.
Często
wstrzymywałam wręcz oddech chcą sprawdzić czy Julka zareaguje jak się nad nią
nachylę…
Oddech
wstrzymywałam aby mieć pewność, że uśmiech na buzi Julci nie jest spowodowany
tym, że właśnie czuje mój oddech i wie, że się nachylam.
Julka za
każdym razem bacznie „Szukała” oczkami i po chwili ukazywał się niesamowity
uśmiech.
To było
jednoznaczne …. Julka mnie widziała.
Jak tego nie
wiem, ale widziała i to się liczyło.
Miałam
pewność, że nie żyje tylko i wyłącznie w ciemnościach.
I wszystko
było ok. do grudnia zeszłego roku kiedy to zauważyłam dziwną „białawo-mleczną”
powłokę na jej oczkach jak również dziwne żółte plamy.
Zaniepokojona
chciałam przyśpieszyć wizytę u okulisty którą mamy zaplanowaną na listopad
2014.
Jednak bez
skuteczne okazały się moje prośby.
Prosiłam,
błagałam mówiąc po jak poważnych schorzeniach jest Julka.
Również
bezskutecznie.
Chory ten
nasz system dziecko po takich obciążeniach z tak poważnym problemem wzroku nie
może dostać się do okulisty kiedy coś złego się dzieje.
Zadzwoniłam
do Katowic na Ceglaną ale tam również powiedziano mi, że najbliższy wolny
termin mają na lipiec.
Byłam
wściekła- nie dało się nic przyśpieszyć.
Postanowiłam
nie czekać i bez wcześniejszego zapisu pojechać na Ceglaną na izbę przyjęć z
Julką.
Jak
pomyślałam tak zrobiłam.
Pojechaliśmy.
Na Izbie
swoje musieliśmy odczekać.
Jednak w
końcu zostaliśmy przyjęci.
Nic jednak
się nie dowiedzieliśmy.
Pani doktor
nie miała żadnego sprzętu aby zbadać Julkę.
Jedyne co było
dostępne w gabinecie to nawet nie wiem co….
W każdym
bądź razie Julka musiała by usiąść na krzesełku i ładnie patrzeć w co tam
trzeba było patrzeć.
NIEWYKONALNE!!!!!!!!!!
Na szczęście
lekarka z izby przyjęć okazała się ludzka i zadzwoniła do poradni- przedstawiła
naszą sytuację.
Dostaliśmy
zgodę na wizytę w poradni.
Ufffff
pomyślałam.
W poradni
jak to w poradni mnóstwo dzieci więc znów musieliśmy swoje odstać.
Na szczęście Julinka była spokojna i grzeczna.
W końcu
zostaliśmy poproszeni do gabinetu z którego dość szybko wyszliśmy.
Pani doktor
wzięła dokumentację Julki i ze skierowaniem kazała udać się piętro wyżej na USG
oczek.
Na pierwszym
piętrze, żeby było zabawnie znów musieliśmy sporo odczekać bo mimo iż kolejka niesamowita
w gabinecie nie było lekarza który teoretycznie powinien tam być.
Ale spoko
może siusiu mu się zachciało- w końcu to też tylko człowiek pomyślałam.
Po jakiś 40
minutach przyszła pani doktor i ku naszemu zdziwieniu zostaliśmy poproszeni
poza kolejką- ależ to było miłe… dla nas oczywiście bo pozostali jakoś na
zachwyconych nie wyglądali.
Pani doktor
robiąc USG nie do końca nam wierzyła ,że Julka miała całkowite odwarstwienie
siatkówek i kilka razy pytała czy to przypadkiem nie było tylko opasanie
siatkówek.
O opasaniu
siatkówek mówimy wtedy gdy nie dojdzie jeszcze do całkowitego odklejenia.
Zakłada się
wtedy tak zwaną opaskę która podtrzymuje siatkówkę i nie pozwala jej się dalej odklejać.
Na nasze
stanowcze zaprzeczenia pani doktor kręciła głową.
Po
skończonym badaniu powiedziała, że jeżeli jest faktycznie tak jak mówimy to to
jest cud, że siatkówki Julci są w tak dobrym stanie.
To była
cudowna wiadomość bo już się martwiłam, że może te „zmętniałe” oczka to z
powodu siatkówek.
Po powrocie
do poradni czekało nas trzykrotne zakraplanie oczek żeby źrenice się
rozszerzyły.
No i w końcu
weszliśmy do gabinetu.
To co
usłyszałam po badaniu zwaliło mnie z nóg.
Tego absolutnie
się nie spodziewałam.
Pani doktor
spojrzała na nas i powiedziała, że Julka ma zwyrodnienie rogówek.
Hmmmm, że
co???
Co to oznacza ??? Zapytałam.
A pani
doktor, że jej rogówki będą jeszcze bardziej „ mętnieć” ….
Dalej nic z
tego nie rozumiałam.
Więc nadal ciągałam
panią doktor za język….
Ale co to
oznacza dla wzroku Julki????
Pani doktor
w końcu patrząc na nas powiedziała:
„ Bardzo mi
przykro ale medycyna nie jest w stanie już Julce pomóc”
Ale jak nie
jest w stanie- co się dzieje?
Co ze
wzrokiem Julki nadal ciągnęłam.
Wtedy pani
doktor powiedziała, że Julka ślepnie i niestety choroba zaatakowała obydwa oczka.
Wmurowało
mnie……
No jak to
ślepnie???
Przecież to
niemożliwe.
Przecież
wygrała z retinopatią- udało się przykleić siatkówki a to one miały sprawić że
Julka będzie ślepa brzydko mówiąc.
Udało nam
się do tego nie dopuścić- siatkówki „działają” a tu teraz takie wieści.
Nie
potrafiłam się powstrzymać….. rozpłakałam się i z ledwością dukałam coś pod
nosem.
Widząc moje
łzy lekarka powiedziała, że jest możliwość przeszczepu rogówek,
pojawił się cień
nadziei .
Jednak znów
nie na długo.
Zaraz po
tych słowach dodała, że niestety Julka nie zakwalifikuje się do przeszczepu
ponieważ po przeszczepie do końca życia nie można trzeć oczu co w przypadku
Julki jest niemożliwe - nie jestem w stanie jej upilnować przez 24 h żeby ich
nie tarła.
W przypadku
gdyby doszło do przeszczepu rogówek a Julka tarła by oczka mogło by dojść do
całkowitego zaniku gałek ocznych.
I znowu
płacz i znowu lament i błagania o jakieś namiary na lekarzy, kliniki nie
koniecznie w Polsce i niekoniecznie refundowanych przez NFZ.
Wtedy pani
doktor powiedziała, że możemy spróbować dostać się na konsultację do profesora
Wylęgały który jest ordynatorem w szpitalu kolejowym w Katowicach- Ligocie jak
również jest krajowym konsultantem okulistycznym.
Dowiedzieliśmy
się, że jeżeli ktoś może pomóc to jedynie on ponieważ oni przeszczepiają całe
rogówki, profesor z kolei „bawi” się w rzeczy niemożliwe które często później
okazują się możliwe.
Dokonuje
przeszczepów rogówki ale warstwowych.
Czyli jeżeli
okaże się ,że Julka ma tylko górną warstwę zrogowaciałą to może będzie można
przeszczepić jej tylko tą górną warstwę.
Jednak od
razu usłyszeliśmy aby się nie nastawiać na nie wiadomo co bo to raczej mało
prawdopodobne.
Jednak
wracając wspomnieniami do czasu kiedy to lekarze twierdzili, że nic się nie da
zrobić już z siatkówkami Julki i niestety będzie niewidoma myslę sobie, że
nadzieję trzeba mieć bo jednak dzięki determinacji i nie poddaniu się Julki
siatkówki są przyklejone i w tak dobrym stanie, że co poniektórzy lekarze
twierdzą , że to cud.
Badanie Wery
też wyszły obiecująco ( ale to już kilka lat temu).
Okazało się
,że Julka ma aż 50 % normy czyli 50 % potencjału na widzenie- tak nam to pani
doktor wytłumaczyła a po takiej przypadłości jak retinopatia 5 stopnia to
raczej nieprawdopodobny wynik.
Więc myślę
sobie , że może i tym razem stanie się cud i profesor spróbuje uratować wzrok
Julki.
Przecież to
nie może tak się skończyć.
Nie po to
tak walczyliśmy, nie po to Julka przeszłą przez 4 operacje oczu ,żeby teraz
przez jakieś cholerne zmętnienie rogówek do końca życia żyć w ciemnościach bo
tak się stanie jak rogówki całkowicie zmętnieją.
To straszne-
nawet poczucia światła nie będzie miała.
Teraz
analizując to wszystko zaczynam rozumieć zachowanie Julki od dłuższego czasu,
które nijako miało się do ideału….
Julka
była/jest bardzo pobudzona, nerwowa- szczególnie
jak się coś przy niej robi.
I myślę
sobie, że może to właśnie przez to, że biedna nic nie widzi i każde moje/nasze działanie
w jej kierunku jest dla niej zaskoczeniem i reaguje tak jak reaguje.
Piszę to
wszystko a łzy ciekną jak oszalałe….
Więc jeżeli
coś będzie bez ładu i składu to bardzo Was za to przepraszam.
Moje biedne
dziecko z dnia na dzień przestało widzieć i pewnie sama nie wie co się dzieje,
dlaczego tak się stało.
Masakra
jakaś..
Nie potrafię
się z tym uporać- ileż jeszcze to dziecko będzie musiało przejść???
Pytam ile???
Ja już nie
daję rady psychicznie- za dużo tego wszystkiego.
Ciągle coś
się dzieje.
Z jednych
zmartwień ledwo człowiek się wykaraska a już w kolejce czekają następne.
Wiem, wiem
każdy ma jakiś swój krzyż który dźwiga i każdy jakoś sobie z tym radzi.
Znam ludzi którzy tez wychowują niepełnosprawne dzieci i są szczęśliwi…
Ja nie
potrafię.
Nie dlatego,
że nie kocham Julki i reszty dzieci- absolutni nie.
Właśnie
chyba dlatego ,że tak bardzo ją kocham i serce mi pęka na myśl jaką przyszłość
ma Julka przed sobą.
Przeczytałam
ostatnio na blogu jednej ze znajomych czy jakby dziecko było zdrowe
kochalibyśmy je bardziej??? Pewnie, że nie więc trzeba cieszyć się tym co mamy.
Zazdroszczę
tej osoby takiego podejścia- naprawdę.
Bo dzięki
temu cieszy się ona życiem a nie tylko zamartwia.
Ja jednak
tak nie potrafię.
Nie jestem w
stanie tak do tego podchodzić- pewnie dlatego, że nasze charaktery są całkiem
inne.
I ja i
tamta osoba kochamy swoje dzieci najmocniej na świecie i zrobiłybyśmy dla nich
wszystko jednak nie każdy ma tyle siły w sobie żeby w taki sposób do tego
podchodzić.
Ja chyba
nigdy się z tym nie uporam.
Zaakceptowałam
stan Julki- kocham ją najmocniej na świecie ale nigdy się nie pogodzę z jej losem
bo nie potrafię zrozumieć dlaczego musi mieć takie życie jakie ma.
Ja ciągle
wybiegam myślami co będzie za „X” lat kiedy nas już nie będzie.
Ciągle
martwię się co stanie się z Julką?
Kto się nią
zaopiekuje?
Kto nie
pozwoli jej skrzywdzić i będzie o nią walczył do ostatnich jej dni.
I pewnie to
,że nie potrafię żyć tak z dnia na dzień
tylko zastanawiam się co będzie kiedyś tam sprawia ,że z każdym kolejnym dniem
popadam w coraz to większy dołek psychiczny.
Chciałabym
zmienić swoje podejście ,swój tok myślenia ale póki co nie potrafię.
Do tego
wszystkiego dostaję kolejną szpilę….
Nie wiem co
będzie z oczkami Julci.
Nie wiem i
aż się boję pomyśleć co będzie jak się okaże ,że nie da rady przeprowadzić
przeszczepu.
Dlatego jeżeli ktoś
z Was ma jakieś namiary na zagraniczne kliniki, lekarzy to bardzo proszę
piszcie.
Tak na
wszelki wypadek chciałabym mieć jakiś punkt zaczepienia……
Póki co
czekam na wieści odnośnie wizyty u
profesora.
Mamy obok
siebie takiego anioła medycznego który wyciąga pomocną dłoń za każdym razem jak
potrzebujemy pomocy lekarskiej.
Przyśpiesza i załatwia wizyty na tyle na ile jest to możliwe bo wiadomo ile trzeba czekać na wizytę..
Nawet
prywatna wizyta u profesora Wylęgały jest możliwa dopiero w czerwcu.
Prywatna -podkreślam!!!!
Więc mam
cichą nadzieję, że ten nasz aniołek zdoła nam przyśpieszyć spotkanie z profesorem.
Już kilka
krotnie dał dowód swoich mocy więc i tym razem może się uda.
Dziękuje mu kolejny raz za swą bezinteresowną pomoc....
A Wy kochani trzymajcie kciuki i módlcie się za Julcie- proszę!!!!!
Ona nie może
stracić wzroku.
NIE
MOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Trzymam mocno kciuki i przytulam, nich moc bedzie z Wami!!!!!
OdpowiedzUsuń