Żad­na noc nie może być aż tak czar­na, żeby nig­dzie nie można było od­szu­kać choć jed­nej gwiaz­dy. Pus­ty­nia też nie może być aż tak bez­nadziej­na, żeby nie można było od­kryć oazy. Pogódź się z życiem, ta­kim ja­kie ono jest. Zaw­sze gdzieś cze­ka ja­kaś mała ra­dość. Is­tnieją kwiaty, które kwitną na­wet w zimie.

piątek, 15 lutego 2013

"Niespodzianka"



                                                           NIESPODZIANKA




Zawsze byłam przekonana, że wszystko, co się dzieje w moim życiu w dużej mierze zależy tylko ode mnie.
Wiadomo są sytuacje, na które nie mamy zupełnie wpływu i decyduje za nas życie, ale są też i takie, którymi my sami kierujemy i nic ani nikt nie jest w stanie tego zmienić.

No, więc powracając do początku mojej wypowiedzi, czyli mojego przekonania, że wszystko zależy ode mnie….
Otóż nie tak do końca i już wcale nie jestem tego taka pewna jak wcześniej i nigdy już nie będę.

Życie pisze nam jednak własny scenariusz i nie zawsze „pyta”, co w nim umieścić.

Tak stało się w naszym przypadku.

Od bardzo dawna wydawało mi się, że nasze życie jest w miarę poukładane.
 Wiadomo niepełnosprawność Julki liczy się swoimi prawami, ale po za tym jakoś funkcjonowaliśmy z dnia na dzień według pewnego schematu, który ułatwiał nam życie.
Wszystkie decyzje czy kroki poczynione w danym kierunku były dobrze przemyślane i przedyskutowane.

Aż pewnego dnia….stało się coś zupełnie niespodziewanego i nie planowanego.




Tak, tak kochani dobrze widzicie i oczy Was nie mylą….
Pewnie wielu z Was jest teraz w ogromnym szoku....uwierzcie ja też byłam.
Okazało się, że jestem w ciąży i będziemy mieli trzecie dziecko.

Nie powiem, że wiadomość ta mnie uradowała, bo początkowo wcale tak nie było, właśnie ze względu na to, że było to zupełnie nie planowane.

Byłam przerażona…

Zaczęłam zadawać sobie mnóstwo pytań-czy dziecko będzie zdrowe? Jak to będzie? Czy damy radę? Czy nas stać? Gdzie się pomieścimy?

Wiele było tych niewiadomych  i były dość uzasadnione.

Mieszkkanko mamy maleńkie bo dwa pokoje (49 metrów) .

Julia powinna mieć swój własny pokój dostosowany do jej potrzeb niestety warunki na to nie pozwalają. Na ile było to możliwe to dopasowaliśmy go do jej potrzeb, ale to wciąż za mało. Początkowo Julka dzieliła pokój z Dawidkiem jednak ta opcja się nie sprawdziła, ponieważ Julka różnie sypia w nocy i często zdarzało się tak, że budziła Dawida, (mimo iż wcale nie płakała, ale „gadała sobie” po swojemu, kopała w łóżko itp.) no i Dawid się zbuntował i stwierdził, że nie chce spać w pokoju razem z Julka.

Oczywiście nie miało to wpływu na jego stosunek do Julki-nadal jest cudownym, opiekuńczym młodszym-starszym bratem.

Także perspektywa kolejnego dziecka była dość trudna do wyobrażenia….
Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie się wszyscy pomieścimy.

Kolejną obawą była obawa finansowa.
Nie będę udawać, że wiedzie nam się fantastycznie, bo wcale tak nie jest i nie sztuką jest udawać przed wszystkimi kogoś, kim się nie jest, lecz sztuką jest umieć przyznać się do swoich słabości i problemów.

Te dwie obawy spędzały mi sen z powiek przez kilka dni.
Jednak z odsieczą przyszła moja mama, za co jej z całego serduszka dziękuję.

Podtrzymywała mnie na duchu od samego początku i tłumaczyła, że jakoś się ułoży, że będzie dobrze i mam się nie martwić.

I zaczęłam patrzeć na tą całą sytuację zupełnie inaczej….

To nie tak, że nie ucieszyłam się z tej ciąży.
Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę –pewnie z racji tego, że sama jestem jedynaczką.
Ale strach i obawy przysłoniły tą radość, bo nie sztuką jest spłodzić dzieci, ale je wychować i dać wszystko, czego potrzebują i tego właśnie bałam się najbardziej.

Tak jak pisałam wyżej zawsze chciałam mieć „dużo” dzieci, ale nie miałam na tyle odwagi, aby się zdecydować na kolejne dziecko.
Gdzieś się pojawiały takie rozmowy i może plany, ale były one zdecydowanie oddalone w czasie.
Aż zdarzyła się niespodziewana i nieplanowana niespodzianka.

Dziś z perspektywy czasu patrzę na to zupełnie inaczej.
Tak, tak z perspektywy czasu, bo już trochę go minęło, od kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Tak sobie myślę.......... może tak właśnie miało być.

„Ten” na górze miał swoje plany wobec mojej osoby i doskonale wiedział, że świadomie nie zdecyduję się na kolejne dziecko, (mimo, że zawsze chciałam troje czy nawet czworo) i postanowił zrobić nam niespodziankę.

Wiedział doskonale, że na Dawidku kiedyś spocznie ogromna odpowiedzialność i nie czarujmy się poświęcenie opieki nad siostrą i postanowił dać mu rodzeństwo do pomocy.

I wiecie, co…. Poczułam ogromną ulgę- już się nie boję, że sobie nie poradzimy, bo poradzimy…
I bardzo się cieszę z tego dzieciątka.

Jak się wykarmi dwójkę to i z trójką nie będzie problemu.
Pierwszy rok będzie najtrudniejszy, kiedy to dzieciątko będzie potrzebowało pieluch, mleka, kaszek, ale i z tym sobie poradzimy-wierzę w to głęboko.

A Dawid w dorosłym już życiu będzie miał wsparcie, którego Julka niestety nigdy nie będzie w stanie mu dać.

Bo on w sumie ma siostrę, ale jakby jej nie miał.
Bo Julka się z nim nie pobawi, nie pokłócą się o klocki, nie będzie się mądrzyć jak starsza siostra, więc jest jakby jedynakiem z siostrą.
Choć zdarza się nawet dość często, że Dawid bawi się z Julką- wchodzi do jej łóżka z maskotkami .
Opowiada jej coś i odpowiada za nią…

Słodko się na to patrzy   :) , ale wiadomo to nie to samo, co zdrowe rodzeństwo, z którym będzie można porozmawiać na wszelkie tematy.

Także oto właśnie ta niespodzianka, o której wspominałam już na fb a co po niektórzy z ciekawości nie mogli wytrzymać.  ;)

Ot zagadka rozwiązana.

A oto dwa zdjęcia mojego maleństwa.

Pierwsze zrobione w 5 tygodniu ciąży gdzie jeszcze szczerze mówiąc oprócz pęcherzyka żółtkowego nic nie widać i drugie zrobione w 9 tygodniu gzie już ładnie widać zarys główki, rączek :)
 






Ps.  A dla ciekawskich :) którzy się teraz zastanawiają w którym jestem tygodniu to kochani oznajmiam, że jestem w 16 tygodniu ciąży.

piątek, 8 lutego 2013

" 1% Podatku-rok rozliczeniowy 2012 "






No i po raz kolejny zaczyna się okres rozliczeniowy a ja po raz kolejny proszę Was o wsparcie i przekazanie 1% podatku na leczenie i rehabilitację mojej Julki.

Was nic to nie kosztuje a nam zdecydowanie ułatwi walkę o córkę.
Jeżeli sami nie wskażecie w zeznaniu podatkowym, na kogo chcecie przekazać 1% podatku urząd skarbowy zrobi to za Was i pieniążki zostaną przekazane do budżetu państwa.

Także myślę, że warto poświęcić te kilka sekund dłużej na wypełnienie Pit-u i wskazać jakąś potrzebującą duszyczkę.
To raptem kilka dodatkowych wyrazów:



My, jak co roku zbieramy pieniążki na bieżącą rehabilitację i terapię dla Julki.
Choć Julka nie ma szans na całkowite wyzdrowienie ( z powodu, czego do dnia dzisiejszego płaczę po nocach….) to ma szansę na lepsze i sprawniejsze funkcjonowanie.

Niestety bez intensywnej rehabilitacji jest to nie realne.
A wiadomo rehabilitacja i terapie są kosztowne, więc mówiąc szczerze bez Waszej pomocy nie wiele zdziałamy.

Więc, jak co roku liczymy na Was kochani i na Wasz 1% podatku.
Dzięki Wam Julka już wiele osiągnęła i głęboko wierzę, że w dalszym ciągu będzie robiła maleńkie postępy a Wy jej w tym pomożecie.

                              Z GÓRY SERDECZNIE DZIĘKUJE!!!! 




Ps. Mam ogromną nadzieję, że zrobicie "coś" jeszcze dla nas....
A mianowicie zaangażujecie się w udostępnianie naszej prośby aby dotarła do większego grona osób.
Dziękuję :*  

wtorek, 5 lutego 2013

" Dziękujemy "






Kochani z całego serca chciałam Wam podziękować za 1% Waszego podatku przekazany w ubiegłym roku.

Bardzo ubolewam, że nie jestem w stanie zrobić tego osobiście, ale mam nadzieję, że za pośrednictwem tego wpisu moje podziękowania dotrą do każdego z Was z osobna….

      BARDZO, ALE TO BARDZO DZIĘKUJEMY!!!!!

Z 1 % za zeszły rok udało nam się zebrać aż 12 630 zł.
 To olbrzymia kwota, lecz niewystarczająca niestety na delfinoterapię w tym roku.
 
Delfinoterapia to wydatek rzędu ok. 25 tyś.zł.

Rehabilitacja i różnego rodzaju terapie dla Julki są niestety bardzo kosztowne.

Mamy nadzieję, że w tym roku uda nam się dzięki Wam i Waszemu zaangażowaniu dotrzeć do większej liczby ludzi, którzy zechcieliby przekazać 1% swojego podatku na rzecz mojej Juleczki.

Mam również nadzieję, że w przyszłym roku uzbieramy na tyle pieniążków, aby Julisia po raz kolejny spotkała się z delfinkami, bo przynoszą one jej wiele korzyści.

Tym bardziej teraz bardzo nam na tym zależy, ponieważ Julka przez swoje pogorszenie stanu zdrowia cofnęła się w rozwoju i większość umiejętności, które osiągnęła dzięki „ pomocy „ delfinom prysły jak bańka mydlana.


środa, 9 stycznia 2013

" Nadrabiam zaległości "






Cóż…..
Nazbierało mi się sporo zaległości i szczerze mówiąc nie bardzo wiem, od czego zacząć, bo działo się sporo podczas mojej nieobecności na blogu.

Jednym z najważniejszych wydarzeń była zmiana neurologa Julkowego.
Od bardzo, bardzo dawna „nasz” neurolog bagatelizował wszystko, co do niego mówiliśmy.

Nie interesowało go a przynajmniej takie sprawiał wrażenie to, że już zaczynamy nie dawać sobie z Juleczką rady.
Przede wszystkim chodzi o codzienną pielęgnację, ubieranie, karmienie, wkładanie do wózka.

Julka ma bardzo dużo siły i odważę się nawet stwierdzić, że więcej ode mnie.
Największym utrudnieniem jest jej „ruchliwość” a dokładniej mówiąc jej ciągłe machanie-kopanie nogami.

Trzeba mieć dobry refleks, aby uniknąć kopniaków…..
Niejednokrotnie oberwało się nie jednemu.
Julka prócz tego swojego kopania, ciągle się pręży i wygina, rzuca i złości (podczas ubierania, karmienia) i nie lada wysiłku trzeba, aby ją okiełznać.

Ja w pojedynkę już nie jestem w stanie jej przebrać, przewinąć a tym bardziej włożyć do wózka.
I  to w sumie nasz największy problem.

Wielokrotnie o tym mówiłam lekarzowi, ale za każdym razem kończyło się na tym samym stwierdzeniu przez panią doktor „ Nie jesteśmy w stanie już nic zrobić” albo „ Ja na państwa dziecko nie mam już pomysłu”.

No cóż przykre, bo po raz kolejny i kolejny zostaliśmy zostawieni samym sobie.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest fakt, że Julinka rośnie z roku na rok staje się coraz to większa, cięższa i nie wyobrażam sobie jak to będzie jak będzie miała lat 15 i więcej jak ja już teraz nie jestem w stanie sama sobie poradzić.

Dlatego ciągle szukaliśmy pomocy.
Chodziło przede wszystkim o spróbowanie w jakiś sposób „wyciszyć” nogi Julki, aby przestała tak kopać.

Już kilka lat temu słyszałam bardzo pochlebne opinie o pewnym neurologu czeskim.
Przyjmuje w Cieszynie Czeskim a nazywa się Dr. Alfred Böhm.
Przyznam, że wiązałam spore oczekiwania z tą wizytą.
Pierwsza odbyła się na początku października.

Pan doktor okazał się bardzo ciepłym i serdecznym starszym siwym panem.
Przywitał się z nami jak również z Julcią, co spowodowało moje wzruszenie, bo jeszcze żaden specjalista nie przywitał się z Julką raczej ludzie ją ignorują…..

Po wywiadzie, jaki pan doktor przeprowadził usłyszeliśmy cudowne wieści a mianowicie, że jest wiele leków, które mogą „ wyciszyć” Julkę.
Jednak żeby je wprowadzić pan doktor chciał wycofać większość leków, które Julka przyjmuje.
A konkretniej:
Frisjum
Rispolept
Rexetin
Miał zostać tylko timonil ( lek przeciwpadaczkowy).

Jednak z góry zostaliśmy ostrzeżeni, że łatwo nie będzie i Julka może się buntować.
Początki odstawiania frisium były dość łatwe-nie zauważyliśmy specjalnej zmiany w zachowaniu Julki.
Jednak po jakimś czasie zachowanie Julki stopniowo zaczęło się zmieniać i to niestety na gorsze.

Staraliśmy się być cierpliwi, bo lekarz uprzedzał, że będzie bardzo źle.
W końcu został wprowadzony nowy lek, na którego działanie czekaliśmy jak na zbawienie.
Niestety na daremnie….

Lek ten w ogóle nie zadziałał na Julkę.
Więc decyzją lekarza zaczęliśmy go również wycofywać a zachowanie Julki pogarszało się.
Po kolejnej wizycie u czeskiego neurologa z nadzieją przyszedł kolejny lek.
Niestety i tym razem bez skutku.
Ten również nie zadziałał.

Nasze możliwości wyczerpały się i nie mam tu na myśli absolutnie leków czy lekarzy, choć coraz częściej zaczyna do mnie docierać, że chyba jednak nic już nie da się zrobić a Julka jest skazana na takie życie ….
Nie jest jej dane zasmakować życia bez pobudzenia i nadmiernych ruchów a szkoda, bo wtedy to jej życie było by zdecydowanie przyjemniejsze i łatwiejsze-więcej by mogła z niego czerpać.

Teraz wszystko jest ograniczone i takie niedostępne dla nas.
Niektórym może się wydawać, że co to za ograniczenia, że jak się chce to wszystko można.
I ja tak myślałam do czasu, kiedy to po prostu przestałam sobie sama radzić z Julką i do prostych codziennych czynności potrzebuję pomocy osób trzecich.
A ograniczenia wiążą się nawet z głupim wyjściem na spacer.
Mirek (mój mąż) pracuje na 3 zmiany, więc albo nie ma go w domu albo śpi np. po nocce i jestem sama z dziećmi w domu.

Na spacer nie wyjdziemy, bo nie włożę sama Julki do wózka.
Nie, dlatego, że jest za ciężka czy za duża z tym sobie jeszcze radzę.
Chodzi o jej „aktywność „ruchową.
Jej prężenia i wyginania, jej złości.

Ale znowu odbiegłam od tematu wcześniejszego- już do niego wracam.
Stan Julki w dalszym ciągu się pogarszał- lekarz telefonicznie zmieniał dawki leku i mieliśmy nadzieję, że w końcu „zaskoczy”.

Jednak jej zachowanie było coraz bardziej nie do przyjęcia.
Złościła się, wściekała całymi dniami, nie spała po nocach, potwornie zgrzytała zębami (aż człowieka wyginało) i tak przez większą część dnia, nieustannie wkładała prawą rękę do ust i podgryzała ją, robiła bardzo dziwne miny- nawet nie wiem jak je opisać.
Stan ten trwał ok. 2 miesięcy oczywiście z czasem się pogarszał.

Ostatecznie nie wiedząc, co dalej robić wezwałam pogotowie, ponieważ zaczęłam się obawiać czy Julce coś nie dolega ( coś poważniejszego niż odstawienie leków) tym bardziej, że tym wściekłością całodniowym towarzyszyło również „tarmoszenie” włosów.

Bałam się czy w główce coś złego się nie dzieje i zastanawiałam czy może ból głowy nie jest przypadkiem winowajcą jej zachowania.
Wizytę na izbie przyjęć nie wspominam zbyt dobrze.

Mimopani doktor z izby była bardzo sympatyczna i kompetentna to moje dobre wrażenie zepsuła pani neurolog, która tego dnia miała dyżur i została poproszona o konsultację.
Okazało się, że dyżurująca pani doktor to „nasza” wcześniejsza neurolog prowadząca.
Spojrzała na Julkę po czym bez zastanowienia stwierdziła, że czego my chcemy, że przecież ona się tak zawsze zachowuje.
Nie wytrzymałam…..

Odprysłam, że owszem Julka jest pobudzona cały czas i jej nogi cały czas kopią, machają czy jak kto woli, ale nie płacze całymi dniami i się nie złości.
I, że na pewno coś jest nie tak tylko nie wiem czy chodzi tylko o odstawienie leków czy przyczyna tkwi gdzieś głębiej.

Jej niechęć do nas była spowodowana zmianą przez nas neurologa, bo oczywiście byłam szczera i powiedziałam, że zmieniliśmy neurologa i jeździmy teraz do Czech o odstawieniu leków i wprowadzeniu innych również powiedziałam.
Na to od pani neurolog dyżurującej na izbie przyjęć usłyszałam, że mam jechać do Czech na konsultacje.

W ogóle rozmawiała ze mną ( o ile można to nazwać rozmową) jakbym była, co najmniej nie kumata.
Oczywiście nasłuchaliśmy się, że zostało odstawione frisium i inne leki.
Do pani doktor nie dochodziły argumenty, że my tylko szukamy pomocy gdzie się da, bo Julka rośnie i jeszcze teraz we dwie osoby daje sobie radę z codzienną pielęgnacją, ale co będzie za lat 10?

Żałuję, tylko, że nie wpadło mi do głowy, aby powiedzieć pani doktor, że to przecież poniekąd ona sprowokowała nas do szukania pomocy u innych lekarzy mówią nam, „że nie ma pomysłu na nasze dziecko”.

Miałam ogólne wrażenie, że pani doktor nie traktuje poważnie doktora z Czech, co mi się bardzo nie spodobało, bo lekarz ten ma naprawdę bardzo dobrą opinię i wielu dzieciakom pomógł-, jako jeden z nielicznych potrafił wielu dzieciom dobrać leki na padaczkę w taki sposób, że ograniczył ilość przyjmowanych preparatów niejednokrotnie o połowę a dzieci, które miały po kilkanaście napadów dziennie przestały je mieć lub zostały ograniczone.

Julka na pierwszej wizycie u neurologa w Czechach miał zrobione badanie EEG, na którym wyszły ostre ogniska padaczkowe po stronie lewej skroniowej- jednak wyniku nie mamy i w sumie nie wiem, dlaczego chyba z zagapienia (muszę się upomnieć o nie), ale, do czego zmierzam?

Powiedziałam o tym wyniku pani doktor neurolog dyżurującej i całkowicie mnie zignorowała kręcąc głową i mówiąc: „ tak, tak ma napady i ogniska” oczywiście mówiła to z ironią i niedowierzaniem, po czym dodała, że Jula nie ma żadnych ognisk.
Ciekawe, na jakiej podstawie doszła do takiego wniosku?

Julka ostatnie, EEG miała robione 4 lata temu ( nie licząc tego w Czechach) i to w dodatku nie do końca wyszło, bo kazali Julce spać a ona tak na zawołanie nie uśnie, (mimo iż całą noc nie spała) a wiadomo jak to działa w NFZ na nic nie ma czasu, więc nie było go również, aby poczekać te 15 minut dłużej, aby Julka usnęła.

Więc badanie do końca wiarygodne nie było, bo za krótki zapis był.
Ja od dłuższego czasu ( od połowy września) zaczęłam podejrzewać, że Julka ma napady. Jej zachowanie było nie podobne do niej i dziwacznie się zachowywała.
Moje spostrzeżenia i podejrzenia potwierdzali terapeuci ze szkoły Julki jak również terapeutka z komunikacji alternatywnej.

Od razu zauważyła, że z Julką dzieje się coś niedobrego, że to nie ta sama dziewczynka, którą widziała przed wakacjami.
No, ale moje argumenty nie przemawiały do pani neurolog, więc postanowiłam nie mówić nic więcej i czekać, co dalej się wydarzy.

Na izbie przyjęć Julka została skonsultowana również przez chirurga (podejrzenia hemoroidów) laryngologa i neurologa.
Zdecydowano wykonać Julce tomografię komputerową, aby sprawdzić czy w główce coś się nie dzieję, czy nie zbiera się jakiś płyn czy coś w tym stylu.
Tomograf zamówiono na godzinę bodajże, 18 bo musieliśmy odczekać odpowiednią ilość czasu, aby można było Julkę poddać narkozie ( do narkozy nie wolno jeść przynajmniej 6 godzin wcześniej).

Przyjęto Julkę na oddział.
Jak zwykle na oddziale neurologicznym nie było dla nas miejsca( ogólnie już 3 raz w takiej sytuacji stawaliśmy), więc przyjęto ją na oddział obserwacyjny, choć to posunięcie nikomu się nie podobało a najbardziej mnie, ponieważ na oddziale tym sporo dzieci leżało z zapaleniem płuc i różnymi rota wirusami.

No, ale cóż zrobić?
Zostało mieć nadzieję, że Julka nie złapie nic dodatkowego z oddziału.
Z racji tego, że Julka nie robi sama kupek na izbie przyjęć podano jej jeszcze czopek przeczyszczający.
W oczekiwaniu na tomograf Julka miała podpiętą kroplówkę a ja siedziałam przy niej modląc się, aby badanie nic złego nie wykazało.

Od samego początku wiedziałam, że zachowanie Julki jest związane z odstawieniem przede wszystkim frisium, ale obawiałam się czy coś dodatkowego się nie dzieje tym bardziej, że wszelkie badania Julinka miała robione 4 lata temu.
Tomograf wyszedł na szczęście dobrze.

O ile można tak powiedzieć, bo Julka przecież ma spore uszkodzenia, ale o żadnych nowych nie było mowy.
Zdecydowano o wprowadzeniu frisium.
Ja również o tym myślałam, ale oczywiście bez nadzoru lekarskiego nie chciałam nic robić.

Po dwóch dniach wypisali nas do domu.
Było lepiej, ale nie zawsze.
Wiadomo organizm musiał „nasycić” się lekiem.
Wszystkie badania wyszły Julce dobrze dzięki Bogu jedynie próby wątrobowe wyszły nieciekawie.

Jeszcze w październiku były ok., bo robiliśmy Julce badania a teraz wyszły stanowczo za wysoko przekroczyły normę dość znacząco.
Cóż niestety leki, które Julka przyjmuje mogą podnieść te parametry, ale nigdy nie mieliśmy z tym problemu.

Za ok. miesiąc czeka nas kontrola i wtedy zobaczymy-, jeżeli nadal będą za wysokie będzie trzeba podjąć jakieś kroki.
Mam jednak nadzieję, że będą w granicach normy.
Teraz tak na spokojnie myśląc o tym wszystkim wychodzę z założenia, że odstawienie frisium faktycznie nie było najrozsądniejsze, ale kto miał to wiedzieć?
Lekarz chciał dobrze ( tym bardziej, że nie ma zbyt pochlebnej opinii na temat tego leku).

Ale wygląda na to, że Julka bez niego nie może funkcjonować.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że widzę ewidentne cofnięcie się u Julki.
A to potwierdza mnie w przekonaniu, że jednak do jakiś napadów u niej dochodzi.
Każdy napad padaczkowy cofa w rozwoju a Julka bardzo się cofnęła- niestety.
Wróciło wiele zachowań sprzed pierwszej delfinoterapii.

Większość, co udało nam się od tamtej pory wypracować prysło jak bańka mydlana.
Przykre to strasznie, bo była już taka fajniutka- widać było z każdym dniem jej pozytywne zmiany po delfinkach a tu teraz wszystko znikło….
I musimy zaczynać od nowa.

A to wcale nie takie proste.
Niestety z dnia na dzień nie jest to możliwe.
Kolejne ciężkie i trudne tygodnie przed nami a kto wie czy nawet nie lata, ale nie poddamy się i mimo przeciwności losu nadal będziemy walczyć o naszą Julkę.
Mam również nadzieję, że spotkanie z delfinami ( o ile do niego dojdzie) przywróci wszystkie „zapomniane” umiejętności.