Cóż…..
Nazbierało
mi się sporo zaległości i szczerze mówiąc nie bardzo wiem, od czego zacząć, bo
działo się sporo podczas mojej nieobecności na blogu.
Jednym z
najważniejszych wydarzeń była zmiana neurologa Julkowego.
Od bardzo,
bardzo dawna „nasz” neurolog bagatelizował wszystko, co do niego mówiliśmy.
Nie
interesowało go a przynajmniej takie sprawiał wrażenie to, że już zaczynamy nie
dawać sobie z Juleczką rady.
Przede
wszystkim chodzi o codzienną pielęgnację, ubieranie, karmienie, wkładanie do
wózka.
Julka ma
bardzo dużo siły i odważę się nawet stwierdzić, że więcej ode mnie.
Największym
utrudnieniem jest jej „ruchliwość” a dokładniej mówiąc jej ciągłe
machanie-kopanie nogami.
Trzeba mieć
dobry refleks, aby uniknąć kopniaków…..
Niejednokrotnie
oberwało się nie jednemu.
Julka prócz
tego swojego kopania, ciągle się pręży i wygina, rzuca i złości (podczas
ubierania, karmienia) i nie lada wysiłku trzeba, aby ją okiełznać.
Ja w
pojedynkę już nie jestem w stanie jej przebrać, przewinąć a tym bardziej włożyć
do wózka.
I to w
sumie nasz największy problem.
Wielokrotnie
o tym mówiłam lekarzowi, ale za każdym razem kończyło się na tym samym
stwierdzeniu przez panią doktor „ Nie jesteśmy w stanie już nic zrobić” albo „
Ja na państwa dziecko nie mam już pomysłu”.
No cóż przykre,
bo po raz kolejny i kolejny zostaliśmy zostawieni samym sobie.
Najsmutniejsze
w tym wszystkim jest fakt, że Julinka rośnie z roku na rok staje się coraz to
większa, cięższa i nie wyobrażam sobie jak to będzie jak będzie miała lat 15 i
więcej jak ja już teraz nie jestem w stanie sama sobie poradzić.
Dlatego
ciągle szukaliśmy pomocy.
Chodziło
przede wszystkim o spróbowanie w jakiś sposób „wyciszyć” nogi Julki, aby
przestała tak kopać.
Już kilka
lat temu słyszałam bardzo pochlebne opinie o pewnym neurologu czeskim.
Przyjmuje w
Cieszynie Czeskim a nazywa się Dr. Alfred Böhm.
Przyznam, że
wiązałam spore oczekiwania z tą wizytą.
Pierwsza
odbyła się na początku października.
Pan doktor
okazał się bardzo ciepłym i serdecznym starszym siwym panem.
Przywitał
się z nami jak również z Julcią, co spowodowało moje wzruszenie, bo jeszcze
żaden specjalista nie przywitał się z Julką raczej ludzie ją ignorują…..
Po wywiadzie,
jaki pan doktor przeprowadził usłyszeliśmy cudowne wieści a mianowicie, że jest
wiele leków, które mogą „ wyciszyć” Julkę.
Jednak żeby
je wprowadzić pan doktor chciał wycofać większość leków, które Julka przyjmuje.
A konkretniej:
Frisjum
Rispolept
Rexetin
Miał zostać
tylko timonil ( lek przeciwpadaczkowy).
Jednak z
góry zostaliśmy ostrzeżeni, że łatwo nie będzie i Julka może się buntować.
Początki
odstawiania frisium były dość łatwe-nie zauważyliśmy specjalnej zmiany w
zachowaniu Julki.
Jednak po
jakimś czasie zachowanie Julki stopniowo zaczęło się zmieniać i to niestety na
gorsze.
Staraliśmy
się być cierpliwi, bo lekarz uprzedzał, że będzie bardzo źle.
W końcu
został wprowadzony nowy lek, na którego działanie czekaliśmy jak na zbawienie.
Niestety na
daremnie….
Lek ten w
ogóle nie zadziałał na Julkę.
Więc decyzją
lekarza zaczęliśmy go również wycofywać a zachowanie Julki pogarszało się.
Po kolejnej
wizycie u czeskiego neurologa z nadzieją przyszedł kolejny lek.
Niestety i
tym razem bez skutku.
Ten również
nie zadziałał.
Nasze
możliwości wyczerpały się i nie mam tu na myśli absolutnie leków czy lekarzy,
choć coraz częściej zaczyna do mnie docierać, że chyba jednak nic już nie da
się zrobić a Julka jest skazana na takie życie ….
Nie jest jej
dane zasmakować życia bez pobudzenia i nadmiernych ruchów a szkoda, bo wtedy to
jej życie było by zdecydowanie przyjemniejsze i łatwiejsze-więcej by mogła z
niego czerpać.
Teraz
wszystko jest ograniczone i takie niedostępne dla nas.
Niektórym
może się wydawać, że co to za ograniczenia, że jak się chce to wszystko można.
I ja tak
myślałam do czasu, kiedy to po prostu przestałam sobie sama radzić z Julką i do
prostych codziennych czynności potrzebuję pomocy osób trzecich.
A
ograniczenia wiążą się nawet z głupim wyjściem na spacer.
Mirek (mój
mąż) pracuje na 3 zmiany, więc albo nie ma go w domu albo śpi np. po nocce i
jestem sama z dziećmi w domu.
Na spacer
nie wyjdziemy, bo nie włożę sama Julki do wózka.
Nie, dlatego,
że jest za ciężka czy za duża z tym sobie jeszcze radzę.
Chodzi o jej
„aktywność „ruchową.
Jej prężenia
i wyginania, jej złości.
Ale znowu odbiegłam
od tematu wcześniejszego- już do niego wracam.
Stan Julki w
dalszym ciągu się pogarszał- lekarz telefonicznie zmieniał dawki leku i
mieliśmy nadzieję, że w końcu „zaskoczy”.
Jednak jej
zachowanie było coraz bardziej nie do przyjęcia.
Złościła
się, wściekała całymi dniami, nie spała po nocach, potwornie zgrzytała zębami
(aż człowieka wyginało) i tak przez większą część dnia, nieustannie wkładała
prawą rękę do ust i podgryzała ją, robiła bardzo dziwne miny- nawet nie wiem
jak je opisać.
Stan ten
trwał ok. 2 miesięcy oczywiście z czasem się pogarszał.
Ostatecznie
nie wiedząc, co dalej robić wezwałam pogotowie, ponieważ zaczęłam się obawiać
czy Julce coś nie dolega ( coś poważniejszego niż odstawienie leków) tym
bardziej, że tym wściekłością całodniowym towarzyszyło również „tarmoszenie”
włosów.
Bałam się
czy w główce coś złego się nie dzieje i zastanawiałam czy może ból głowy nie
jest przypadkiem winowajcą jej zachowania.
Wizytę na
izbie przyjęć nie wspominam zbyt dobrze.
Mimo iż pani
doktor z izby była bardzo sympatyczna i kompetentna to moje dobre wrażenie zepsuła
pani neurolog, która tego dnia miała dyżur i została poproszona o konsultację.
Okazało się,
że dyżurująca pani doktor to „nasza” wcześniejsza neurolog prowadząca.
Spojrzała na
Julkę po czym bez zastanowienia stwierdziła, że czego my chcemy, że przecież
ona się tak zawsze zachowuje.
Nie
wytrzymałam…..
Odprysłam,
że owszem Julka jest pobudzona cały czas i jej nogi cały czas kopią, machają
czy jak kto woli, ale nie płacze całymi dniami i się nie złości.
I, że na
pewno coś jest nie tak tylko nie wiem czy chodzi tylko o odstawienie leków czy
przyczyna tkwi gdzieś głębiej.
Jej niechęć
do nas była spowodowana zmianą przez nas neurologa, bo oczywiście byłam szczera
i powiedziałam, że zmieniliśmy neurologa i jeździmy teraz do Czech o
odstawieniu leków i wprowadzeniu innych również powiedziałam.
Na to od
pani neurolog dyżurującej na izbie przyjęć usłyszałam, że mam jechać do Czech na
konsultacje.
W ogóle
rozmawiała ze mną ( o ile można to nazwać rozmową) jakbym była, co najmniej nie
kumata.
Oczywiście
nasłuchaliśmy się, że zostało odstawione frisium i inne leki.
Do pani
doktor nie dochodziły argumenty, że my tylko szukamy pomocy gdzie się da, bo
Julka rośnie i jeszcze teraz we dwie osoby daje sobie radę z codzienną pielęgnacją,
ale co będzie za lat 10?
Żałuję,
tylko, że nie wpadło mi do głowy, aby powiedzieć pani doktor, że to przecież poniekąd
ona sprowokowała nas do szukania pomocy u innych lekarzy mówią nam, „że nie ma
pomysłu na nasze dziecko”.
Miałam
ogólne wrażenie, że pani doktor nie traktuje poważnie doktora z Czech, co mi
się bardzo nie spodobało, bo lekarz ten ma naprawdę bardzo dobrą opinię i wielu
dzieciakom pomógł-, jako jeden z nielicznych potrafił wielu dzieciom dobrać
leki na padaczkę w taki sposób, że ograniczył ilość przyjmowanych preparatów
niejednokrotnie o połowę a dzieci, które miały po kilkanaście napadów dziennie
przestały je mieć lub zostały ograniczone.
Julka na
pierwszej wizycie u neurologa w Czechach miał zrobione badanie EEG, na którym
wyszły ostre ogniska padaczkowe po stronie lewej skroniowej- jednak wyniku nie
mamy i w sumie nie wiem, dlaczego chyba z zagapienia (muszę się upomnieć o nie),
ale, do czego zmierzam?
Powiedziałam
o tym wyniku pani doktor neurolog dyżurującej i całkowicie mnie zignorowała
kręcąc głową i mówiąc: „ tak, tak ma napady i ogniska” oczywiście mówiła to z
ironią i niedowierzaniem, po czym dodała, że Jula nie ma żadnych ognisk.
Ciekawe, na
jakiej podstawie doszła do takiego wniosku?
Julka ostatnie,
EEG miała robione 4 lata temu ( nie licząc tego w Czechach) i to w dodatku nie
do końca wyszło, bo kazali Julce spać a ona tak na zawołanie nie uśnie, (mimo
iż całą noc nie spała) a wiadomo jak to działa w NFZ na nic nie ma czasu, więc
nie było go również, aby poczekać te 15 minut dłużej, aby Julka usnęła.
Więc badanie
do końca wiarygodne nie było, bo za krótki zapis był.
Ja od
dłuższego czasu ( od połowy września) zaczęłam podejrzewać, że Julka ma napady.
Jej zachowanie było nie podobne do niej i dziwacznie się zachowywała.
Moje spostrzeżenia
i podejrzenia potwierdzali terapeuci ze szkoły Julki jak również terapeutka z
komunikacji alternatywnej.
Od razu
zauważyła, że z Julką dzieje się coś niedobrego, że to nie ta sama dziewczynka,
którą widziała przed wakacjami.
No, ale moje
argumenty nie przemawiały do pani neurolog, więc postanowiłam nie mówić nic
więcej i czekać, co dalej się wydarzy.
Na izbie
przyjęć Julka została skonsultowana również przez chirurga (podejrzenia hemoroidów)
laryngologa i neurologa.
Zdecydowano
wykonać Julce tomografię komputerową, aby sprawdzić czy w główce coś się nie
dzieję, czy nie zbiera się jakiś płyn czy coś w tym stylu.
Tomograf
zamówiono na godzinę bodajże, 18 bo musieliśmy odczekać odpowiednią ilość czasu,
aby można było Julkę poddać narkozie ( do narkozy nie wolno jeść przynajmniej 6
godzin wcześniej).
Przyjęto
Julkę na oddział.
Jak zwykle na oddziale neurologicznym nie było dla nas miejsca( ogólnie już 3 raz w takiej sytuacji stawaliśmy), więc przyjęto ją na oddział obserwacyjny, choć to posunięcie nikomu się nie podobało a najbardziej mnie, ponieważ na oddziale tym sporo dzieci leżało z zapaleniem płuc i różnymi rota wirusami.
Jak zwykle na oddziale neurologicznym nie było dla nas miejsca( ogólnie już 3 raz w takiej sytuacji stawaliśmy), więc przyjęto ją na oddział obserwacyjny, choć to posunięcie nikomu się nie podobało a najbardziej mnie, ponieważ na oddziale tym sporo dzieci leżało z zapaleniem płuc i różnymi rota wirusami.
No, ale cóż
zrobić?
Zostało mieć
nadzieję, że Julka nie złapie nic dodatkowego z oddziału.
Z racji
tego, że Julka nie robi sama kupek na izbie przyjęć podano jej jeszcze czopek
przeczyszczający.
W
oczekiwaniu na tomograf Julka miała podpiętą kroplówkę a ja siedziałam przy
niej modląc się, aby badanie nic złego nie wykazało.
Od samego
początku wiedziałam, że zachowanie Julki jest związane z odstawieniem przede
wszystkim frisium, ale obawiałam się czy coś dodatkowego się nie dzieje tym
bardziej, że wszelkie badania Julinka miała robione 4 lata temu.
Tomograf
wyszedł na szczęście dobrze.
O ile można
tak powiedzieć, bo Julka przecież ma spore uszkodzenia, ale o żadnych nowych
nie było mowy.
Zdecydowano
o wprowadzeniu frisium.
Ja również o
tym myślałam, ale oczywiście bez nadzoru lekarskiego nie chciałam nic robić.
Po dwóch
dniach wypisali nas do domu.
Było lepiej,
ale nie zawsze.
Wiadomo
organizm musiał „nasycić” się lekiem.
Wszystkie
badania wyszły Julce dobrze dzięki Bogu jedynie próby wątrobowe wyszły
nieciekawie.
Jeszcze w
październiku były ok., bo robiliśmy Julce badania a teraz wyszły stanowczo za
wysoko przekroczyły normę dość znacząco.
Cóż niestety
leki, które Julka przyjmuje mogą podnieść te parametry, ale nigdy nie mieliśmy
z tym problemu.
Za ok. miesiąc
czeka nas kontrola i wtedy zobaczymy-, jeżeli nadal będą za wysokie będzie
trzeba podjąć jakieś kroki.
Mam jednak
nadzieję, że będą w granicach normy.
Teraz tak na
spokojnie myśląc o tym wszystkim wychodzę z założenia, że odstawienie frisium
faktycznie nie było najrozsądniejsze, ale kto miał to wiedzieć?
Lekarz
chciał dobrze ( tym bardziej, że nie ma zbyt pochlebnej opinii na temat tego
leku).
Ale wygląda
na to, że Julka bez niego nie może funkcjonować.
Najgorsze w
tym wszystkim jest to, że widzę ewidentne cofnięcie się u Julki.
A to
potwierdza mnie w przekonaniu, że jednak do jakiś napadów u niej dochodzi.
Każdy napad
padaczkowy cofa w rozwoju a Julka bardzo się cofnęła- niestety.
Wróciło
wiele zachowań sprzed pierwszej delfinoterapii.
Większość,
co udało nam się od tamtej pory wypracować prysło jak bańka mydlana.
Przykre to strasznie,
bo była już taka fajniutka- widać było z każdym dniem jej pozytywne zmiany po
delfinkach a tu teraz wszystko znikło….
I musimy
zaczynać od nowa.
A to wcale
nie takie proste.
Niestety z
dnia na dzień nie jest to możliwe.
Kolejne
ciężkie i trudne tygodnie przed nami a kto wie czy nawet nie lata, ale nie
poddamy się i mimo przeciwności losu nadal będziemy walczyć o naszą Julkę.
Mam również
nadzieję, że spotkanie z delfinami ( o ile do niego dojdzie) przywróci
wszystkie „zapomniane” umiejętności.
Olu , powiedz mi czy ten rispolept jest na padaczke? Bo wiem ,ze powoduje bardzo duza aktyzje tzw ciagle wiercenie nozkami , nie jestem lekarzem i nie wiem do czego dokladnie sluzy ale moze po nim zauwazylas ,ze Julka jest jakby bardziej ruchliwa ??
OdpowiedzUsuńWitam-szkoda,że nie wiem z kim "rozmawiam" ;)
OdpowiedzUsuńRispolept jest lekiem psychiatrycznym i zdecydowanie pomaga Julce.
Julka od zawsze jest taka "ruchliwa" i wierci,kręci,macha i kopie nóżkami i zdecydowanie jestem pewna,że to nie wina rispoleptu.Nawet mogę na pisać,że od kiedy go stosujemy jest minimalnie lepiej.
MASZ RACJE CO DO TEJ PANI NEUROLOG JEST DAREMNA SZKODA ZE PRACUJE W TAKIM SZPITALU U NAS W CHORZOWIE NIECH WRACA DO SIEBIE I TAM LECZY ...
OdpowiedzUsuńOlu próbowałaś konsultacji u lekarki, która niegdyś pracowała w In Corpore? Obecnie przyjmuje w por. nr 4 w Tychach. Wiele razy miała rację co do zdrowia i zachowania naszej Natalki, no i właściwie zawsze dawała dobre rady i miała dobre pomysły. Jeśli chcesz to mogę podać Ci namiary (chociaż może ją znasz, bo z tego co wyczytałam jeździłyście tam na terapię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ciebię i Juleczkę