Sesja druga
tak samo jak pierwsza przebiegła bez jakichkolwiek utrudnień.
Julka była
rozluźniona i zrelaksowana a uśmiech na jej buźce gościł częściej niż na
pierwszej terapii.
Była tak
rozluźniona i spokojna, że pozwoliła się nawet posadzić na delfinka.
Nie trwało
to długo, ale zawsze coś…
Tym
bardziej, że najczęściej bywa tak, że jak chcemy ją posadzić to automatycznie
wygina się do tyłu i potwornie napina nogi jak również cały tułów.
Wygląda
wtedy to tak jakby jej ktoś „gipsu nalał do buźki i całe ciałko zesztywniało”.
Nie wiem czy
robi to celowo, świadomie czy może jest to niezależne od niej.
Trudno to stwierdzić,
choć coraz częściej wydaje mi się jednak, że większość z jej zachować, czynów,
ruchów jest jak najbardziej celowa i ona doskonale wie, co i kiedy chce zrobić.
Szczególnie
jest to widoczne jak coś przy niej robię a ona natychmiast robi wszystko żeby
utrudnić mi zrobienie tego, robię.
Pewnie wielu
z Was teraz myśli sobie, „co ona pisze? Oszalała? Celowo robi na złość?”
Otóż tak kochani-
doskonale wiem, co piszę.
A moją
pewność utwierdza zawsze fakt, iż Julka uśmiecha się wtedy w specyficzny sposób
(czyt. Urwisowaty uśmiech).
I nie jest
to żaden mój wymysł czy wyobrażenie.
Zbyt często
to obserwuję.
Z jednej
strony czasem jest to trochę denerwujące, bo naprawdę potrafi mi tak utrudnić
podstawowe czynności pielęgnacyjne, że głowa boli, ale z drugiej strony mam
cudowny dowód na to, że Julka nie jest tak mocno jak większość lekarzy
twierdziła upośledzona.
Świadomie myśli,
co ma w danej chwili zrobić, żeby jak najefektywniej utrudnić mi wykonanie
danej czynności, po czym w ten swój jakże cudowny, uroczy i urwisowaty sposób
uśmiecha się a jak jej mówię żeby nie robiła mi na złość to robi to jeszcze
mocniej i uśmiecha się tak, że, mimo że jestem zła od razu wszystko mi
przechodzi i śmieję się razem z nią.
Ale wróćmy
do sesji, bo jak zwykle rozpisuję się ( mój mąż zawsze się śmieje jak piszę do
kogoś sms i pyta czy książkę pisze ha ha ha , ale tak już mam od zawsze jak się
wciągnę w pisanie to już przestać nie mogę). :)
No, więc po
pięknym siedzeniu i zgubieniu chustki na głowę przyszła kolej na „leżakowanie” na Allegro.
Ta pozycja
również przypadła do gustu Julce.
Dodać muszę,
że w ubiegłym roku mowy nie było żeby Julkę położyć czy posadzić na delfinie,
bo mogłoby się to skończyć” kontuzją” delfina, więc terapeuta nawet nie
próbował.
W końcu
bezpieczeństwo delfinów jest również bardzo ważne i bardzo się cieszę, że tu
gdzie jeździmy dba się o to a w szczególności dbają o to terapeuci, bo to oni
są z dziećmi w wodzie i to oni odpowiadają za bezpieczeństwo dzieci i delfina.
Oczywiście
jest również treser delfina.
Jego rola w
terapii jest również bardzo istotna, ponieważ to on wydaje komendy delfinom
według sugestii terapeuty.
No, więc po
raz kolejny wróćmy do tematu :)
Ta sesja
była bardzo „owocna”.
Julka
siedziała, leżakowała na Allegro dodatkowo była tak rozluźniona, że jej nogi
bardzo sporadycznie machały ( a to nietypowe jak na nią. Jej nogi niestety
prawie cały czas są w ruchu, zresztą ręce także (może z rękami nie jest to aż
tak bardzo nasilone, ale jednak także się zdarza) a tym razem nóżki były
spokojne nawet podczas leżenia w pozycji „ na brzuchu” na grzbiecie delfina.
Właśnie to
jest najbardziej zaskakujące, ponieważ jak już nogi Julki były „spokojne” to w
pozycji „na plecach” i to także tylko na małą chwilę a tutaj taka
niespodzianka.
Musze chyba
bardziej doceniać moje dziecko i wierzyć w nią ciut mocniej.
Na tej sesji
postanowiła także sprawdzić jak „smakuje delfin”.
I nie mam tu
zupełnie na myśli gryzienia.
Choć ja już
myślałam, że ugryzie, bo Julka ma to do siebie, że jak tylko coś poczuje przy
ustach natychmiast gryzie (oj, ile to ja razy byłam ugryziona to w palce jak
wycierałam jej buźkę a to w usta jak jej buziaki dawałam a to w ramię czy
brzuch jak się wygłupiałyśmy i bawiłyśmy), więc nic dziwnego, że jak zobaczyłam
jak Julka ma swoje usta na delfinie i to w dodatku otwarte potwornie się
przestraszyłam, że ugryzie tego biednego delfina.
Wszystko
działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zaalarmować Marcina.
Ale ku
mojemu zdziwieniu (bacznie obserwowałam wargi Julki) Julia polizała delfina a
następnie odsunęła usta i dopiero wtedy je zamknęła.
Coś niesamowitego.
Minę miała
jednak nietęgą, ponieważ przy okazji tych lizańców spróbowała słonej wody,
która w tym regionie jest naprawdę słona (kilkakrotnie bardziej niż w nasz
Bałtyku).
Po obiedzie
odbyły się zajęcia z chustą, które Julce również sprawiły wiele radości i
bardzo jej podobały.
Zresztą nie
tylko Julce- wszystkie dzieci były zachwycone podrzucaniem do góry.
I te chore i
te zdrowe ( rodzeństwo naszych choróbek).
Żałuję
tylko, że nasz aparat się rozładował i nie mogłam nagrać zabawy z chustą, bo
radość Julki była bezcenna i zdecydowanie zasługiwała na pokazanie.
Wybuchała
śmiechem tak głośno, że i mnie się to udzielało.
Niestety nie
wiadomo czy zajęcia z chustą jeszcze się odbędą, ponieważ owa chusta odmówiła
posłuszeństwa i rozerwała się.
Po zajęciach
grupowych udaliśmy się na basen.
To był nasz
czas (czyt. Mama z Julką).
Juleczka „rozgadała”
się niesamowicie.
Krzyczała
tak głośno, że pewnie nie jeden turysta myślał, że się złości a ona po prostu
była zadowolona w przeciwieństwie do mojego ucha….
Relaksowałyśmy
się i pływałyśmy prawie godzinę (bez wychodzenia) a Julka oprócz wspomnianego
wcześniej „rozgadania się” urzekała mnie widokiem swojego cudownego uśmiechu i
zadowolonej buzi.
Wieczorne
usypianie było z lekkim marudzeniem, ale sądzę, że było to chyba spowodowane
tym, że w pokoju było bardzo gorąco i duszno (klimatyzacja nie działa jak jest
się poza pokojem).
Po
wychłodzeniu się pokoju Juliś zasnął i spał spokojnie calutką noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz